Wasze wspomnienia
Luśka na medal: od pcheł do podium
29.01.2025


Zwierzęta zawsze były gdzieś obok – psy, koty, konie… cała menażeria.
Pandemia i praca zdalna dały mi do myślenia: czemu by nie pomóc tym, które miały mniej szczęścia? Mam przecież trochę miejsca i trochę miłości, i tak „tymczasowanie” stało się moją codziennością.
W sierpniu 2021 roku w moim mieszkaniu pojawiła się mała suczka – tymczasowy podopieczny Fundacji Animals. Była około dwumiesięcznym szczeniakiem, znalezionym na budowie z mnóstwem pcheł, za to bez matki. To nie był mój pierwszy „tymczasowicz”, więc doskonale wiedziałam, co mnie czeka: okres adaptacji, nauka życia z człowiekiem, opieka weterynaryjna, a na końcu – poszukiwanie nowego, stałego domu. Ot, standard.
Dostała robocze imię Lucyna i tak zaczęła się nasza historia…
Miała w sobie coś z wilka, coś z teriera i coś z emeryta w poniedziałkowy poranek – patrząc na nią, można było odnieść wrażenie, że przeżyła trzy wojny, dwa kryzysy i jedną bardzo złą fryzurę. Do tego była nieśmiała, sporo rzeczy ją przerażało, ale jednocześnie bardzo chciała zaufać i zrozumieć świat.
Pierwsza kontrola u weterynarza nie poszła jak z płatka – diagnoza: świerzb. No pięknie – pomyślałam – czyli nie dość, że jest lato, to jeszcze mamy wersję „z rozszerzonym pakietem hardcore”. Adopcje w wakacje to wyzwanie, a z bonusem w postaci zaraźliwej choroby? Świetnie.
Po miesiącu leczniczych kąpieli i oprysków stan zdrowia wracał do normy, Lucyna otwierała się coraz bardziej, pokładając we mnie ogromne zaufanie. Za to odzew na jej adopcję był… powiedzmy, że gdyby to był teleturniej, to prowadzący właśnie mówiłby: „Niestety, nikomu nie udało się poprawnie odpowiedzieć”.
I wtedy mój przyjaciel rzucił przez telefon:
– Jakiego domu ty jej szukasz? Ona już jest w domu!
Śmiałam się, ale gdzieś w środku coś zaczęło mi świtać. Po kolejnych dwóch tygodniach jałowego czekania na cud adopcyjny zapadła ostateczna decyzja: Luśka zostaje!
Żeby pomóc jej odnaleźć się w miejskiej rzeczywistości, zapisałam nas na zajęcia w psim przedszkolu. Początki były trudne – Lucyna bała się wszystkiego: ludzi, psów, wiatru, a być może nawet własnego cienia. Ale nie bez powodu mówi się, że trening czyni mistrza. W końcu zrozumiała, że obcy ludzie nie są tacy straszni, inne psy nie gryzą (no, przynajmniej większość), a wiatr… ok, na wiatr nadal reaguje trochę podejrzliwie.
Teraz razem spacerujemy w parkach, biegamy nad Wisłą, jeździmy pociągami, a nawet metrem, gdzie Lucyna jest prawdziwą gwiazdą – wszyscy chcą ją głaskać, a ona z godnością przyjmuje komplementy. Kochamy wspólne wypady nad morze – piach i fale to jej żywioł, a mewy... no cóż, Lucyna uważa, że ganianie ich powinno być oficjalnym sportem narodowym. Zimą szalejemy na śniegu, latem tropimy w lesie, a wiosną…? Wzięłyśmy udział w biegu terenowym z przeszkodami! Powiem Wam – Lucyna to prawdziwa mistrzyni! Pokonała cały tor, jakby robiła to od zawsze (ja trochę mniej zgrabnie, ale kto by się przejmował 😅). I tak została...medalistką 🥇!
Dlatego warto dawać szansę psom, które miały trudniejszy start albo okoliczności sprawiły, że trafiły do schroniska. One, mimo wszystko, chcą być szczęśliwe i dawać szczęście innym. Lucyna udowadnia to każdego dnia. Jest moim wielkim dobrem – niezawodną towarzyszką, wsparciem i powodem do uśmiechu.
Jest nadal Lucyną, ale posiada też cały wachlarz imion: Wafellini, Krecik, Bonczek, Lu, Kresia, Raczej Mały Piesek… i na każde z nich reaguje 😆. I choć miała być „tylko na chwilę”, to teraz już wiem, że nie wyobrażam sobie inaczej niż „na zawsze”.
PS. Żadna mewa nie ucierpiała – choć zdaniem Lu 🐾 to tylko kwestia czasu.