Wasze wspomnienia
Adoptowałem Simbę. Teraz to on rządzi!
28.01.2025


Budzi mnie o świcie, towarzyszy na każdym kroku i codziennie uczy, jak cieszyć się małymi rzeczami. Życie z kotem to ciepło, chaos, śmiech i dużo sierści na ubraniach
To był ten moment, kiedy człowiek czuje, że czegoś mu brakuje. Niby wszystko było okej – praca, dom, zamawianie pizzy w piątki – ale nie tylko na tym życie polega. Myśl o adopcji zwierzaka chodziła za mną od dawna, ale zawsze znajdowałem wymówki: A co jak będę miał alergię? A co jeśli nie będziemy się dogadywać? Ale pewnego dnia, zamiast analizować, po prostu pomyślałem: Dobra, idę po kota.
Schronisko powitało mnie chóralnym miauczeniem i spojrzeniami pełnymi... cóż, trudno powiedzieć – może nadziei, może lekkiej dezaprobaty. Przechodziłem obok boksów, aż w jednym z nich dostrzegłem smukłego kotka o brązowej sierści. Siedział w kącie i patrzył na mnie z miną typu: Oho, kolejny człowiek, ciekawe, co tym razem wymyśli. Nachyliłem się bliżej, a on uniósł łapkę i wsunął ją przez kratkę. Może liczył na głaskanie, a może testował, czy nadaję się na obiad – w tamtym momencie nie miało to większego znaczenia. Pracownik powiedział, że nazywa się Simba. No i cóż, decyzja zapadła.
Pierwsze dni były... interesujące. Simba wkroczył do mieszkania z godnością arystokraty – powoli, z rozwagą i wyraźnym dystansem. Przez pierwsze godziny chodził po mieszkaniu jak inspektor dokładnie oceniając każdy kąt i zapewne sporządzając w myślach listę rzeczy do poprawki. Potem wskoczył na kanapę, rozłożył się wygodnie i spojrzał na mnie wymownie – To teraz moje. Nie rzucił mi się na szyję z wdzięcznością jak w filmach. Po prostu patrzył. Długo.
Z każdym dniem coraz lepiej się rozumieliśmy. Simba uczył się, że moja ręka nie jest wrogiem, a ja, że jego miauczenie o 4:30 rano nie jest wyrazem miłości, lecz pilnym komunikatem: "Miska jest pusta. Natychmiast to napraw".
Aż w końcu nadszedł ten moment. Wieczorem, jak zwykle, usiadłem na kanapie, spodziewając się naszego standardowego układu: on tam, ja tu. Tymczasem Simba wskoczył na moje kolana. Położył się, zaczął mruczeć i zamknął oczy, jakby mówił: "No dobra, może jednak jesteś całkiem w porządku".
Z biegiem czasu staliśmy się zgranym duetem. Rano dopominał się śniadania z godnością króla, wieczorami układał się obok mnie na kanapie, z wyraźnym zainteresowaniem przyglądał się temu, co oglądam na YouTubie. Utwierdziłem się w przekonaniu, że kot może być jednocześnie towarzyszem, nauczycielem cierpliwości i najbardziej wymagającym współlokatorem.
Dzięki niemu życie nabrało nowego rytmu – więcej w nim było śmiechu, więcej momentów zatrzymania się i doceniania drobnych rzeczy. Jak choćby tego, że kot potrafi zasnąć w najbardziej absurdalnej pozycji, a jego mruczenie działa kojąco lepiej niż najmocniejsza herbata.
Teraz, gdy siedzę na kanapie, a Simba rozciąga się obok, wiem jedno – adopcja to coś więcej niż tylko dawanie domu. To szansa na wyjątkową relację, której nie da się zastąpić niczym innym. Na życie pełne kłaczków na ubraniach, ale też ciepła i bliskości. Na naukę cierpliwości, na odkrywanie małych radości, których wcześniej nie dostrzegałem.